W grudniu mocna ekipa z Koła wyruszyła na podbój okolic Pleszewa. Już od kilkunastu sezonów w łowiecki kalendarz Darzboru wpisują się wymienne polowania. Tegoroczny wyjazd rekordowy pod względem frekwencji, aż 22 strzelców wzięło udział w polowaniu – niestety nie rekordowy pod względem pokotu. Trzeba przyznać liczyliśmy na więcej, ale przecież w myślistwie wynik jest sprawą drugorzędną. Kto nie był i nie doświadczył niech żałuje, a kto już raz pojechał zawsze będzie chciał powtórki
W piątek trzynastego kilka minut po szesnastej z placu Kamińskiego wyruszyliśmy na jakże oczekiwany wyjazd do Pleszewa! Skład praktycznie skopiowany z poprzednich wyjazdów, choć i pojawiły się nowe twarze i chwała koledzy za Waszą obecność. Zarówno na zbiórce jak i w trasie u każdego z nas na twarzy mienił się szeroki uśmiech od ucha do ucha. Na wstępie podróży kierowca dostał krótką ustną reprymendę, że nie przybył po nas na czas…ale z każdym kilometrem nastroje się łagodziły, a kierowca stawał się naszym sprzymierzeńcem. Jakieś 50 kilometrów od Szczecinka Jurek do swojego twórczego słownika dorzucił kolejny twór, a więc na Tomkowego wyżła zaczął wołać dżoker lub joker (o prawidłową wersję trzeba pytać Jurka). W stolicy wielkopolski dołączył do nas Marek, a postój przy centrum handlowym swoją obecnością ubogaciła córka taty Mariusza 😉 Niecałe dwie godziny jazdy z Poznania i gospodarze witali nas w gierkowym moteliku w miejscowości Gizałki. Po jakże serdecznym powitaniu siedliśmy do kolacji, no i rozmów oraz opowieści łowieckich nastąpił ciąg dalszy. Biesiada już tradycyjnie przeniosła się na sofki na poziom z pokojami, a ściany tych pokoi z każdą godziną mogły posłuchać coraz śmielszych wypowiedzi i wyznań 😉 Nadeszła też taka chwila, że wszyscy poszli spać, choć niespodziewanie w godzinach jeszcze nocnych zbudziła nas napaść palacza – tzn ktoś wpadł na wyśmienity pomysł podkręcenia ciepła w grzejnikach… atmosfera faktycznie się rozgrzała i palacz spokojnie mógł się położyć spać.
Przed siódmą pobudka, o siódmej śniadanie i już pół godziny później wyruszamy na miejsce zbiórki przy leśniczówce w Józefowie. Krótka odprawa, powitanie kolegów, kartki rozlosowane i Mirek zaczyna pierwszy dzień wymiennego polowania. Braki w wiedzy operacyjnej iście związanej z regulaminem polowania zauważone przez fotografa u jednego młodego myśliwego… ale dokształcanie nawet tuż przed polowaniem godne pochwały 😉 W 21 strzelb pakujemy się na podwozę i zaczynamy kolejną przygodę z wielkopolskimi kotami, których było jak na przysłowiowe lekarstwo. Pogoda tego jeszcze jesiennego weekendu nie ukrywajmy nie była najlepsza do polowań na zające i przyjmijmy, że taki właśnie był powód małej ilości zajęcy w polu. Przyzwyczajeni do polowań pędzonych na grubego zwierza musieliśmy zmienić taktykę strzału śrutem do małego celu, który poruszał się na dodatek z zawrotną prędkością… duża ilość strzałów, ale praktycznie rzadko który szarak uchodził cało z miotu. Oczywiście nie bierzemy pod uwagę zajęcy przechodzących przez linię nagonki do tyłu. Dla mniej spostrzegawczych różnica w ilości myśliwych polujących tego dnia, a łowców którzy przyjechali na wyjazd wynikła po prostu ze „słabszego dnia” jednego z nas. W połowie dnia gospodarze uraczyli nas smakowitą grochówką z wkładką, która dla wielu z nas była jedną z lepszych atrakcji tego dnia. Dość sprawne prowadzenie polowania pozwoliło zrobić 10 miotów. Podczas pierwszego dnia polowania strzeliliśmy 8 kotów i 3 koguty. Honory króla polowania przyjął „tatuś” Sławek z wynikiem dwóch sztuk (tytuł królewicza i pazia z automatu przeszedł na „młodego”), vickiem został Szymek z kotem i kogutem, a najwięcej śrutu w pole puścił Mariusz – który dostał medal pudlarza. Trzej królowie poprowadzili karawanę na miejsce noclegu, co niektóre gwiazdki lub gwiazdy zaświeciły już na miejscu, a wzajemne życzenia, słowne wiązanki i ubrana choinka była uzupełnieniem tego grudniowego klimatu. Już po raz kolejny darzborowe chłopaki urządzili zawody w siłowaniu na rękę, a o miejsce na pudle powalczyli Adam, Wojtek, Rafał i Szymek – może w przyszłym roku zamiast meczu w piłkę nożną posiłujemy się z innym kołem na rękę? Mamy duże szanse na wygraną. Wspomniany gierkowy styl budynku jak i wyposażenia moteliku sprawdzony pod względem szerokości korytarzy i wielkości łóżek – a więc mocna grupa przeprowadzkowa w nocnej akcji wynoszenia Kilera;)
Drugi dzień polowania odbył się pod kryptonimem „koko koko”. A czemu koko koko? Bo robią tak kurki, a kurki są żonami kogutów bażanta, na które tego dnia polowaliśmy. Pogoda nie miała wypaczyć niedzielnego pokotu, a jednak… bażantów praktycznie nie było. Strzelonych 9 sztuk nie robi wrażenia. Próbowaliśmy nawet urozmaicić łowy wyskokami z auta (trzeba pracować nad telemarkiem). Ponadto św. Hubert w pierwszych dwóch jeszcze zajęczych miotach darował strzelcom dwa zające. Najwięcej łask u św. Huberta tego dnia doznał Paweł, który strzelił dwa koguty i został królem polowania. Zarówno Paweł jak i Piotrek zostali ochrzczeni przez prezesa „Bażanta” w związku ze strzeleniem pierwszej drobnej zwierzyny na polowaniu zbiorowym.
Zauważyliście czytając tą relacje, że bardziej skupiłem się na tym co się działo w przerwach między polowaniami. I takie jest właśnie przesłanie, że najważniejsza podczas naszych wspólnych łowów jest atmosfera i przygoda! Przygoda była, a i atmosfera wyśmienita – tak więc wyjazd zaliczamy do udanych. Zachęcam przy tym do dyskusji na przyszłość. Może jakieś inne rejony kraju, może inne polowanie – może jakieś kolejne targi! Ale przecież zaproszenie do Bażanta w Dobrzycy mamy – czas pokaże co nas czeka w przyszłym roku. Kolegom z Bażanta dziękujemy za gościnność – Darz Bór!