Przyszło nam poczekać na pierwszą „grubą” zbiorówkę w tym sezonie. Dzień naszego patrona przypadł na poniedziałek, a więc nasze tradycyjnie obchodzone uroczyste łowy odłożyliśmy do najbliższej soboty. I właśnie 8 listopada spotkaliśmy się licznie na zbiórce co stanowiło wyzwanie logistyczne byśmy mogli nacieszyć się sprawnym przeprowadzeniem łowów w dobrej atmosferze.
Przygotowując kalendarz polowań zbiorowych wiadomo było jaką popularnością wśród Darzborowców cieszy się to konkretne polowanie więc zawczasu podjęto przygotowania by połączyć przyjemność łowów ze spotkaniem w kniei. Wyjątkowo i po raz pierwszy przeprowadzono polowanie w dwóch oddzielnych grupach na terenie obu naszych obwodów. Jako, że tradycyjne zakończenie łączy się ze spotkaniem z przyjaciółmi i rodzinami chcieliśmy by i pokot był ciekawy. Stąd decyzja o przeprowadzeniu polowań na dobrych terenach takich jak Kądzielnia oraz Grzywnik, gdzie zazwyczaj polowania kończyły się bogatym pokotem.
Pierwszą grupę na Grzywniku prowadził Kol. Robert Proć, dla którego był to debiut w roli prowadzącego. Pomagał mu Tomek Natkański i trzeba przyznać, że jak na pierwszy raz obaj nie dali poznać po sobie, że jest to jakieś novum. Drugą grupę prowadził Andrzej Filipiak ze Zbyszkiem Powierżą. Podział na dwie grupy spowodował, że ilość myśliwych do zajęcia stanowisk mocno spadła. Wbrew obawom o to, że nie wystarczy łowców do zamknięcia miotów było zupełnie odwrotnie. Pozwoliło to prowadzącym na ustawieniu najlepszych stanowisk – nikt nie mógł wybrzydzać. Kolejnym aspektem była sprawność w organizacji co przełożyło się na ilość miotów. W praktyce standardowo wypada nam średnio 6-7 miotów w ciągu dnia. W sobotę zakończyliśmy na 8 bez jakiegokolwiek pośpiechu i to tylko dlatego by nie spóźnić się na ognisko.
Grupa pierwsza rozpoczęła łowy od miotu „przy Gałce”. Liczna naganka ruszyła chwilę po godz. 8 rano. Przy rozprowadzaniu Kol. Robert wyraźnie poinformował Władka, gdzie będą szły dziki… no i szły. Robert zapomniał powiedzieć by strzelać celnie i watacha wyszła z miotu, w którym były jeszcze jelenie. Po drugim miocie już wiedzieliśmy, że coś na pokocie się znajdzie. Stanowisko nr 4 okazało się szczęśliwe dla prezesa, którego rozproszyć próbował sąsiad z Gałowa ze stanowiska obok co udało mu się połowicznie – pudło ze śrutu do pierwszego lisa, ale po kilku minutach bez pudła do kolejnego mikity, który sznurował tym samym śladem. Gdy naganka już zbliżała się do linii na naszego fryca Piotrka wyskoczył kraśny odyniec. Piotr nie mogąc zdecydować się na którego króla idzie wybrał pudło 🙂 Co ciekawe było to jego pierwsze polowanie zbiorowe ze swoim własnym sztucerem. Trzeci miot w okolicach Grzywnika również nie był pusty. Były dziki, które upodobały sobie kierunek na naszego fryca. Piotrek nie słynął dotąd z konsekwencji, ale w tym dniu pudło za pudłem i dziki uszły w bok i niestety trafiły na Roberta. Dzik leżał, ale niepunktowany bo niestety loszka. Kolejne mioty ku naszemu zdziwieniu bez większej historii. Owszem natrafiliśmy na odyńca, a Jarek Duda przekonywał, że to ten sam. Tomek mu wtórował, że tej samej Diany by na mieście nie poznał, ale dzika w mig 😉 Po śniadaniowej grochówce od Pana Franciszka i Pani Ewy (tym razem wszystkich wyróżniono wkładką, a była obawa by załapać się do grupy z Krzysiem aby nie umknęła ta przyjemność dla podniebienia) szukaliśmy szczęścia przy Grabnie. W 6-tym miocie zmysł taktyczny naszego prowadzącego znów dał o sobie znać. Sam zajął stanowisko idealnie na trasie pędzących dwóch przelatków. Przelatywały jednak w odległości kilku metrów co uniemożliwiło oddanie celnego strzału, a dziki po fajerwerkach wybrały ewakuację przez jezioro. Korespondencyjny pojedynek między grupami nie był zbyt udany dla tej grupy, ale ostatni ósmy miot podreperował nasze ego. W miocie w tzw. „wąwozie” trafiliśmy na jelenie. Groźba króla pudlarzy na oczach rodziny okazała się zbyt duża dla Piotrka i postanowił strzelać celnie – brawo jest łania na rozkładzie. Na drugiej flance Rafał upolował również łanię.
A jak to było w grupie pod kierownictwem Andrzeja Filipiaka, któremu pomagał Zbyszek Powierża… o tym już teraz! Spośród wszystkich kolegów przybyłych na zbiórkę do osiemnastu śmiałków los się uśmiechnął kierując podczas tych wyjątkowych łowów w okolice Juchowa i Kądzielni – obwód 125. Nastroje pozytywne jak i dość bojowe w bonanzie. Mocna grupa można by rzec doktorska rusza na hubertowskie łowy – choć towarzysze ów doktorów mieli wątpliwości czy oby losowanie nie było czasami przeprowadzone metodą białoruską… Pierwszy miot u Andrzeja Filipka z gęstym podszytem bukowym w kierunku krzyżówki Juchowo-Radacz-Jeziorki. Adam strzela kozę, a Zbyszek z Pawłem Firazą zaliczają pudło w kolejności do dzika i do kozy. Naganka praktycznie cały czas obiera wschodni kierunek w stronę Kądzielni – drugie pędzenie tradycyjnie do Kasztanówki. W miocie trafiamy na chmarę jeleni – znając tradycyjne trasy ucieczki prowadzący stawiają na szosie Witka Mrozickiego, który pudłuje do łani i chmara uchodzi cało do bukowej kępy u Zbyszka Mackiewicza. Na drugim froncie pędzenia czyli na Kasztanówce odwiedzający nas regularnie choć niezbyt często Tomek Susiak rozprawia się celnym strzałem z warchlakiem. Po strzale Tomka cztery wagoniki ruszają z prędkością pendolino i sąsiadujący ze sobą Bartek i Adam chybią do dzików. W tym miocie szczęście jeszcze miał rudzielec, którego nieźle spłoszył Wojtek Grenda. Kolejne pędzenie u Andrzeja Filipiaka w stronę paśnika. Miot niby pewny, ale praktycznie bez zwierza. Jedynie Krzysio komorowym strzałem pozyskuje kozę z ambony na górce nieopodal Kasztanówki. Na razie doktory górą. W naszej grupie biorą wszystko…czy to jakieś specjalne względy u św. Huberta…no chyba tak… bo kolejny pewny miot ten w samym środku kniei kończy się z dzikiem na rozkładzie strzelonym przez Krzysia. I tutaj nadprzyrodzone zdolności u co niektórych kolegów, którzy wróżą wagę Krzysiowego „przelatka”, a to 55kg, a to może 61 😉 hmm. Sprawdzimy na skupie! Polujemy dalej. Kolejny pewniak u Sławka Grendy. Z Jurkowych „gęstwin” uchodzi znów tradycyjnie (na mokrą łąkę) chmara z której Adam strzela królewską łanię, a Paweł rehabilituje się za pudło z pierwszego motu i składa cielaka. Dobra atmosfera przy złocistej polskiej jesieni sprzyja nam od godzin porannych. Część kolegów ściąga zwierza, a inni mają chwile na wymianę zdań odnośnie polowania hubertowskiego. Cała grupa zadowolona – szybkie sprawne i ciche prowadzenie polowania daje wymierne korzyści – pokot mamy ładny i z tego co wiemy nasza grupa wzięła królestwo – choć później się okazało, że mogło być różnie ponieważ druga grupa miała owocny ostatni miot. Czy polowanie hubertowskie podzielona na dwie grupy zapisze się już na stałe w darzborowym kalendarzu? Wydaje się, że tak! Mankament braku towarzystwa wszystkich kolegów podczas tego dnia może być nadrobiony ostatnim miotem już w Kucharowie – czego byliśmy świadkami w minioną sobotę!
Podczas sobotniej zbiorówki nasza grupa pędziła jeszcze dwa puste mioty – u Sławka grodzony młodnik i Kępę Moczyńskiego – uważni obserwatorzy zauważyli mniej zwierzyny w lesie. Kolejne polowania będą obiektywniej pokazywały jakie mamy stany zwierza w naszych obwodach.
Zbiórka pod domkiem rozpoczęła się chwilę po godzinie 16. Na pokocie ostatecznie znalazły się 3 łanie, cielę, 2 kozy, 3 dziki oraz lis. Królestwo przypadło Adamowi Zarębie, vice królewską łanię w ostatnim miocie pozyskał Rafał Filipek. Uhonorowaliśmy oczywiście największego pudlarza w tym dniu – Witek Mrozicki hałasował czterokrotnie bez efektu. W imieniu Kolegów symboliczne upominki i podziękowania na ręce prowadzących polowanie złożył prezes po czym w towarzystwie wszystkich zgromadzonych gości pochwalił i pogratulował sukcesu naszego menera – Andrzeja Filipiaka oraz Faty na międzynarodowym memoriale. W dowód uznania przekazaliśmy Andrzejowi oprawione w dużym formacie zdjęcie Andrzeja, Faty i pucharu.
Pokot akurat na tym polowaniu hubertowskim mieliśmy najbogatszy od kilku lat. Sygnalista Paweł mógł odświeżyć sobie sygnały odegrane na pokocie przy których wszyscy z zadumą i zdjętym nakryciem głowy oddali cześć zwierzynie, która odeszła z kniei.
Zgodnie z tradycja mieliśmy jeszcze jeden obrzęd do przeprowadzenia. Otóż nasz fryc się wyzwolił. Piotrek Śliwicki upolował pierwszego jelenia w życiu, a więc przeprowadzono chrzest. Fryc przykląkł na lewym kolanie, a prezes wymazał farbą znak krzyża i życzył Darz Bór., a fryc zgodnie z tradycją do końca dnia chodził umazany. Ta chwila z pewnością na długo zostanie zapamiętana przez niego. Nie przypadkowo św. Hubert zwlekał z podesłaniem mu pierwszego jelenia na polowaniu nazywanym od jego imienia.
Po ceremonii pokotu odbył się ostatni wspólny miot, który trwał do godz. 22. Był tradycyjny bigos, kiełbaski na ognisku, miały miejsce wszelkie degustacje oraz rozmowy i nie tylko, które umilało grzane wino 😉 Wszyscy myśliwi dostali wyprawkę w postaci prawdziwej dziczej kiełbasy specjalnie uwędzonej na ten dzień.