Wreszcie zimowa aura zawitała do szczecineckiej kniei. Podczas takiej pogody las staje się prawdziwą książką, którą można czytać za pomocą tropów dzikiego zwierza. Zgodnie z deklaracjami ogłaszanymi już na wiosennym Walnym Zebraniu przeprowadziliśmy swego rodzaju „eksperyment”. Polowanie zbiorowe z ambon tzw. metodą szwedzką. Polowanie w sobotę prowadził Tomek Natkański, a w niedzielę Andrzej Filipiak. Na rozkładzie były dziki oraz jelenie!
Myślę, że w temacie tego weekendu warto się cofnąć troszeczkę w czasie do lipcowo-sierpniowych prac gospodarczych na terenie strażnicy w Kucharowie, gdzie silną ekipą budowaliśmy przenośne ambony. Na apel odpowiedziała większa część myśliwych i to przekładało się na zainteresowanie tego typem polowania. Umownie przyjęto na jesiennym Walnym Zebraniu, iż spośród części niedzielnych polowań zostaną zorganizowane szwedzkie pędzenia na Kucharowie, w tym „Mokry Las”, „Torfy” i „Trzciny”. Niestety kalendarz nie precyzował, które terminy będą temu poświęcone stąd też pewne zdziwienie niektórych z tych, którzy stawili się na sobotnią zbiórkę nie wiedząc nic o planowanym sposobie polowania i tak np. Władek pojawił się z dubeltówką, która raczej ma małe zastosowanie na tego typu polowaniu.
Bierność przerwała grupa zapaleńców, którzy poświęcili swój wolny czas, wysiłek i pieniądze podejmując się organizacji tego polowania w sobotę. Już w środę Tomek Natkański, Sebastian Sobczak, Jarek Duda oraz Szymek Kapsa rozpoczęli ustawianie ambon w konkretnych miejscach i planowali sposób działania. Teren był trudny, śnieg nie ułatwiał zadanie więc tym większe słowa uznania dla chłopaków.
Tomek po konsultacji z prezesem przejął stery prowadzącego sobotnie polowanie i trzeba przyznać, że co jak co, ale tak przygotowanego planu zbiorówki nie robił chyba wcześniej nikt. Po rozstawieniu ambon przyszła kolej na przygotowanie mapy. Warto tu wspomnieć, iż w maju mówiono o zakupie lub stworzeniu dużej mapy obwodów i umiejscowienie jej w domku myśliwskim co do dziś nie miało miejsca. Tomkowi zajęło to dwa dni aby przygotować wielkoformatową mapę Kucharowskiego Lasu i naniesienie na nią lokalizacji przenośnych ambonek. W sumie przygotowanych było 30 stanowisk.
Na zbiórce ostatecznie stawiło się 22 myśliwych i pomimo wahaniom niektórych osób decyzja zapadła. Robimy „szwedzkie”! Tomek zaprezentował wyniki swojej pracy i wytłumaczył sposób w jaki mieliśmy polować. Dokonano rozlosowania stanowisk i każdy miał możliwość znalezienia swojej miejscówki na mapie. Po spełnieniu formalności ruszyliśmy bonanzą w las. Zanim ostatnie osoby zdążyły się ulokować na pozycjach dochodziła godzina 9.00, a umownie koniec pędzenia przyjęto na godzinę 12.00.
Efektem tego miotu był dublet do łań Adama Zaręby, cielę Marka Łukaszewskiego oraz dzik będącego u nas w gościnie Kolegi. Pokot trzeba przyznać skromny, ale zwierza widać było dużo więcej. Pierwsze taki pędzenie to okazja do nabycia bezcennych doświadczeń, z których należy wyciągnąć wnioski. A te główne to przede wszystkim większa ilość naganki. W sobotę było to 6 osób plus dwóch kierowców, którzy nie garnęli się do roboty w miocie. Na taki obszar odpowiednia ilość to minimum 10 zdyscyplinowanych osób, które znają teren. Padały też opinie o braku psów, ale zbija to podstawowy argument, który przemawia za taką metodą polowania. Przede wszystkim strzały w założeniu mają być oddawane do spokojnie przemieszczających się sztuk co jest niemożliwe gdy goni lub oszczekuje je pies. Można też rozważyć przesunięcie kilka ambonek o kilkanaście metrów lub obstawienie dodatkowych miejsc.
Przełożeniem powyższej sytuacji na praktykę był kolejny miot przeprowadzony w tradycyjnym stylu po wcześniejszym śniadaniu przy Frankowym paśniku. Raczej niezamierzenie zostały położone dwa byczki szpicery tzw. „diabły”, ale takie rzeczy się zdarzają i będą zdarzać – nawet skarbnikowi! 🙂 Do preparowania szykują się Zbyszek wraz z Józkiem. Na zakończenie miot ostatniej szansy, czyli tradycyjnie jedziemy „pod wieżę”, której notabene już nie ma. Nie było też tyle zwierza co w poprzednich latach i obyło się bez strzału. W efekcie trzecim medalem z rzędu może pochwalić się Adam Zaręba. Tym razem był to ten wymarzony grawerunek bez dziury w płocie.
Generalnie ten sposób polowania ma przyszłość, ale wymaga doprecyzowania oraz przede wszystkim zaangażowania większej ilości osób poza Tomkiem. Umówmy się, nie może być takiej sytuacji, że zaczynamy myśleć o polowaniu dopiero na zbiórce nie mając świadomości jak rozmieszczone są ambonki. Tomek wywiązał się na medal, poświęcając się i ruszając w miot by zwiększyć liczbę naganki. Rozkład z 3 godzin był prawie równy lub lepszy niż całodniowe zbiorówki na Ostropolu-Kiełpinie-Jeziorki czy Dąbrowicy, a nawet Kucharowie dnia następnego, a przede wszystkim nie wprowadzamy takiego zamieszania w łowisku. Było nieźle, a będzie tylko lepiej!
Drugi dzień i zupełnie inna aura. Temperatura dodatnia roztapiała śnieg, a unosząca się mgła nie podziałała motywująco na przyjazd dużej liczby myśliwych. Pod przewodnictwem prezesa pędzono głównie obrzeża, czyli deltę i trzciny, ale bez dużego efektu. Zrehabilitował się Zbyszek kładąc cielaka, a solidnego dzika upolował Marcin Leśniewski. Z ogłoszeniem króla nie było problemów i wszyscy rozjechali się do domów.